Thursday 2 December 2021

Bo matkę w kryzysie się wspiera

Kasia  

Kasia była cudowną mamą.

Patrząc na nich z zewnątrz, można było pomyśleć, że ona i Kryształek tworzą jakąś jedność, połączeni niewidzialną pępowiną. Synuś od najpierwszych chwil współpracował z nią we wszystkim, a ona była zawsze dla niego dostępna. A cóż innego miałaby robić? Czekała na niego tyle lat... Jej świat zakwitł tęczowo w ten mokry listopadowy poranek, kiedy na świat przyszedł On.

Wiedziała, że jest w tym dobra. Głęboko wierzyła, że to dzięki jej miłości Kryształek jest tak pogodnym i układnym dzieckiem.


- Nie wiem co robić, żeby nie krzyczeć na dzieci – poskarżyła się Ola, szokując Kasię.


Kasi nie mieściło się w głowie, że można krzyknąć na dziecko. Jak to? Przecież by się wystraszyło, poczułoby się poniżone, odrzucone. I po co w ogóle? Przecież wystarczy spokojnie powiedzieć, Kryształek zawsze robił to, co należało zrobić teraz.

- Chodź synku, już idziemy! - Kryształek podnosi się z plaży i chętnie łapie mamę za rączkę. Spacer z mama w górę klifu też jest cudowny. Ich wspólny świat był cudowny. A Kasia naprawdę wierzyła, że to od miłości taki jest. Od jej miłości do niego.

A wtedy urodziła się Niunia i ten tęczowy świat runął w gruzach. Być może najpiękniejsza wi
ęź matki z dzieckiem, jaka jest tylko możliwa, została brutalnie rozerwana. Niunia się darła. Darła się przez rok. I wtedy Kasia zaczęła się drzeć. Bezmocnie drzeć, aby z bezsilności nie paść i już nie powstać. Gdyby się nie darła, zalałaby się łzami. Z żalu i tęsknoty za rajem macierzyństwa, które już nigdy nie miało wrócić. A Kasia musiała być silna. Wstać po nieprzespanej nocy, wyczarować jedzenie dla Kryształka przy akompaniamencie wściekłego wrzasku Niuni. Udawać przed Kryształkiem, że siostra nie zabrała mu mamy i ze Kasia wciąż jeszcze ma dla niego czas. Kasia musiała być silna. Musiała przetrwać.


Kasia miała wrażenie, że podczas snu dusza jej i Kryształka spotykają się, aby pobyć w bliskości i ciszy razem. Budziła się i przez ułamek sekundy wydawało jej się, ze Kryształek śpi tuz obok niej, wtulony w jej plecy. Spokojny niczym mnich. Wtedy docierał do niej nieutulony, wściekły wrzask Niuni i już wiedziała, że długo nie spotka Kryształka. We śnie nie spotka, bo za dnia to już go w ogóle nie spotykała. Był gdzieś obok, jak cień blisko niej. Ale ona nie była blisko niego. Siebie też nie.
Niunia domagała się mamy na wyłączność. Kryształek chciałby te
ż mamy chociaż trochę. A Kasia przecież była tylko jedna. Sama jedna.

Kim była tamta łagodna i mocna w sobie mama Kryształka? Kasia już nie wiedziała. A Kryształek myślał, że umarła, więc pogrążył się z żałobie.


Później Kasia dowiedziała się, że nie tylko on zaczął się  bać. Jej mama, siostra, ojciec. Oni też bali się zestresowanej i poranionej przez macierzyństwo Kasi. Nie powiedzieli jej, dlaczego, ale unikali jej i jej dzieciowego burdelu, jaki wtargnął w ich życie.


Wi
ęc, kiedy lata później siostra powiedziała Kasi: Boję się ciebie, bo drzesz się na dzieci. Nie chce się więcej z tobą spotykać, bo drzesz się. Na kawę mogę się spotkać. Nie dzwoń do mnie, chyba że coś się stanie. - Kasia zrozumiała, że przez te wszystkie lata była strasznie i przerażająco sama.


Laila

Laila była cudowną mamą. Tej nocy, kiedy jej dzieci przyszły na świat, miłość zalała ją mleczno białym strumieniem. Właściwie nie odchodziła od nich na krok. Jadła leżąc przy nich, biegła na siku i pędem wracała. Nic więcej się nie liczyło, wszystko inne mogło poczekać. Kasia, Niunia i Kryształek pękali z dumy a ich życie na nowo rozkwitło w te zimne listopadowe dni, kiedy mieli maluchy blisko siebie. Ich dom napienił się miłością a Matka Natura przyszła łagodzić stare, zabliźnione rany.


Wiec, kiedy Laila pierwszy raz warknęła na maluchy, Kasi wydawało się, że to pomyłka. Laila jest mamą idealną. Zawsze spokojna, łagodna, mięciutka… Lecz kiedy Laila wściekle rzuciła się na dzieci, atakując je ostrymi zębami, Kasia wiedziała, ze jej pomyłka nastąpiła o wiele wcześniej. A Laila mogłaby pozagryzać swoje 2 tygodniowe szczenięta jednym klapnięciem pyska.

Co się stało? W jaki sposób zawiniłam? - pytała się siebie Kasia. Szybka analiza wydarzeń okresu połogu i Kasia już wiedziała. Za głośno tu, za dużo nas, niepotrzebnie dotykamy szczeniąt. Nie wolno, to Laili dzieci. Wara!

I Kasia nie odstępowała Laili o krok.

Bo matkę w kryzysie się wspiera.

- Laila, NIE! Powtarzała zaspana Kasia – katarynka. Noc i dzień powtarzała, walcząc o życie maluchów, które tak nagle zawisło na włosku w tą zimną listopadową dobę. W ten ciemny okres macierzyństwa, kiedy na drogę miłości wchodzi strach. Strach, który przepełniał Lailę wściekłością, która mogła zabić…. Strach, który kazał jej wyrywać się mocno trzymającej ją Kasi, wyrywać, aby gryźć. Ale Kasia mocno trzymała. Kasia głaskała, tłumaczyła, pokazywała jak, uspokajała. Kasia odwołała wszystkie wizyty.   

- Tu musi być cicho – mówiła - musi być spokojnie, nikt nie może ich dotykać.

Nie stresować, tu jest matka w kryzysie!

A żadna matka w kryzysie nie powinna być sama. Żadne dziecko nie powinno być samo z matka, która sobie nie radzi.

Bo jeśli matka sobie nie radzi, to znaczy ze trzeba j
ą wesprzeć.

I Laila znów jest cudowną mamą. Cierpliwa, łagodna, mięciutka… 

I czasem tylko Kasia zastanawia się, jaką mamą byłaby dziś Kasia, gdyby dostała wsparcie, kiedy jej świat runął w gruzach. Gdyby znalazł się ktoś, kto by ją wówczas utrzymał. Pomógł, wytłumaczył, uspokoił. Czy udałoby się wskrzesić umarłą mamę Kryształka? Czy ona również miałaby szansę znów stać się cierpliwa, łagodna, mięciutka?


Thursday 5 February 2015

Mama, Cyce i Wszechswiat

Sroda rano:
-Ach, gdyby tak juz ja odstawic... - marze sobie na propozycje wyjazdu na tygodniowe warsztaty w odleglym hrabstwie. Refundowane przez kogos tam kogos.... ("To odmieni twoje zycie" - mowi Moja Terapeutka). Ech...
Sroda wieczor:
- Trzeba ja bedzie w koncu odstawic! - zloszcze sie wracajac ze szkoly, bo bez-mleczny Sylwek znow mial wieczor-sajgon z Nellka-Sajgonka.
Noc ze srody na czwartek:
- Skonczy sie to cycowanie, zobaczysz! - warcze na Nellke, bo sie za czesto budzi w nocy.
Czwartek rano.
...
Kubus ma goraczke i straszny bol ucha, wyglada jak widmo. Bol 10 na 10 twierdzi. 
- Oj! Bedzie antybiotyk! - mysle sobie! Ale zakrapiam ucho mlekiem. 
Po 3 minutach dziecko sie ozywia, wstaje z sofki: "Juz mnie troche mniej boli, tak 4 na 10."
Po godzinie dziecko zdrowe. Wstaje, bawi sie, kloci z siostra. Normalny Kubus. Tyle zapalenia ucha. 

Nie, zeby Wszechswiat sugerowal, ze byc moze jeszcze nie jest czas na odstawienie mojej Malej Cycocholiczki od piersi. Czysty przypadek

Jasne! E
motikon wink

Tuesday 28 January 2014

Mama juz nie krzyczy


Do ciebie pisze kolezanko-mamo. Kiedy slysze jak drzesz się na to swoje dziecko  widze siebie sprzed tak bardzo niedawna. Nie osadzam cie. Już nie. Nie ma prawa. Wiec nie obawiaj się mojej oceny, jeśli chcesz, to sama sprobuj sobie pomoc. Jak umiesz. 

Ja nie umialam – naturalne valium pomoglo. 

Wiec kiedy kajasz się, ze nie jestes tak cierpliwa jak ja, gdy tule te moje wyjace, gryzace, drapiace mnie dzieci, możesz odpuscic sobie. Gdyby nie te 30 kropli w malej ilosci wody wypite przed snem – pewnie musialabys się raczej za mnie wstydzic.

Czy ja się wstydze ze krzyczalam na miesieczne niemowle? Nie, ja nie krzyczalam. Ja się na nia darlam. Szarpalam. Trzeslam wozkiem. Zostawialam placzaca w pokoju i trzaskalam drzwiami do ogrodu. Bo była tak bardzo inna niż się sporziewalam. Bo nie potrafilam jej uspokoic. Bo nie potrafilam siebie uspokoic. Przez pierwsze 6 miesiecy nie potrafilam. Krysztalek – mój 2 letni dorosly mnie uspokajal. Na chwile. Az do kolejnego wybuchu.  

Tak, wstydze się. Zaluje. Kopie się w dupe. Za to ze wczesniej nie siegnelam po lekarstwo.

Ale jak to, ja mam brac leki na uspokojenie?? Ksiazki przeciez madre czytam. Medytacje, relaksacje i analize tranzakcyjna sobie robie. Na warsztaty się zapisalam samorozwojowe co to za kilkaset funtow w jeden weekend ci Twoja wlasna traume wykasuja i będziesz jak nowa. No nawet bylam. Tak ze 3 dni to na pewno. Spedziwszy weekend bez dzieci to nic dziwnego.

No to mi nawet terapie z urzedu przyznali bo się przyznalam, ze zlosc mnie ogarnia od rana do rana nastepnego. Tylko ze pol roku pozniej dopiero przyznali, bo kolejka była dluga. Te pol roku koszmaru. Koszmaru niemowlecia, które się boi. Koszmaru starszego brata, który nie rozumie jak jego mama mogla się tak bardzo zmienic, tak nagle? Koszmaru matki, która bardzo bolesnie rozumie jak bardzo krzywdzi to nowo narodzone dziecko. I nie potrafi inaczej. Bo sama była tak samo skrzywdzona. Koszmaru, za który wini kilkumiesieczna corke.

Idz się leczyc! Weź cos na uspokojenie! – myslalam, ze probujesz mnie obrazic Kochanie. Bardzo chcialam się leczyc, byle tylko nie lekami. No skoro sama studiuje psychoterapie, to przeciez musze wierzyc w to narzedzie. To musi dzialac, bo inaczej to po co mi te studia?  No i pewnie by zadzialalo. Gdyby nie to, ze kolejka była zbyt dluga a potem była przerwa swiateczna a potem terapeutka na urlopie. No wiec obylam cala jedna dumna sesje.  A zranionej duszy  nie naprawia się w 50 minut…
30 kropli przed snem w malej ilosci wody.

I spij spokojnie Coreczko, mamusia jutro rano nie będzie się darla.

Czy wstydze się ze jade na prochach? Tak, wstydze się. Ze tak pozno zaczelam je brac.


Tuesday 2 July 2013

Mama odzyskuje Zen




Mam! W koncu ja odzyskalam. Tylko na chwile, gdyz rzeczywistosc szybko przepedzila ten ulotny stan. Ale udalo mi sie ja osiagnac a to znaczy ze bede mogla zrobic to ponownie. Rownowaga. Zapomnialam juz ze norma jest tak wspaniala.

Bo na codzien jest chaos. Odkad mam wiecej niz jedno dziecko  moja relacja z dziecmi jest jak chodzenie na przepascia po waskiej linie. Jeden falszywy ruch i nie wiem, co moze sie wydarzyc? Bo to wszystko jest nowe. A mama zbyt czesto jest sama z dziecmi.

3 doby z niemowlakiem i dwulatkiem na lonie natury, mojej czulej matki, brutalnie przywrocily balans tego rozchwianego systemu. Bez mozliwosci ucieczki w murowane sciany, bez zmywarki i bez klockow lego, bez biezacej wody na wyciagniecie reki.  Bez scian ktore oddzielaja pokoj w ktorym spie z niemowlaczka od tego w ktorym dwulatek spi z Tatusiem. Bez piekarnika, ale przy ognisku. Bez kanalu jim jam, ale z dzieciakami i zwierzakami dookola. Bez fejsbuka ale wsrod znajomych. Po prostu na  biwaku.


Poczatki byly ciezkie. Kiedy mama K zabrala dwuletniego synka za namiot, zebym nie widziala jak daje mu klapsa, poczulam ze to nie jest miejsce dla mnie. Ze tu mnie nikt nie zrozumie, nie wesprze tak jak w moim wirtualnym namiocie, ale ci realni wspolplemienni przez te kilka dni bliskosci zdemaskuja mnie, zobacza ze sobie nie radze z dziecmi, a przeciez oni by krotko ucieli proby buntu i ataki zazdrosci, wyszydza mnie i ocenia srogo. Zamykam sie w sobie i robie dobra mine do zlej gry.

Siedzac przy ognisku nie nuce starych dobrych utworow, bo jeszcze sei dzieci obudza. I tak jest zdecydowanie zbyt glosno! Co chwile podchodze do namiotu, w ktorym spia dzieci i nasluchuje... Gwar od ogniska coraz bardziej mnie drazni. Pozyczam papierosa i chowam sie za namiotem. Wyrzuty sumienia, przeciez karmie piersia - gasze w polowie.  Nie chce tu byc, chce schowac dzieci w bezpiecznym domu, wole byc na fejsie wsrod swoich, w mojej RB bance mydlanej. Bezpiecznie. Znajomo. Cicho i jasno pomimo glebokiej nocy.

Nerwowo spradzam zegarek  - juz grubo po polnocy. Z kazda minuta coraz bardziej nie chce tu byc. Od porodu codziennie chodze spac o 11. Nie wyspie sie! Badzcie juz cicho, nie cieszcie sie tak, nie spiewajcie juz. Przeciez ja nawet nie wiem czy moje dzieci tam zyja w tym namiocie. Skad mam wiedziec skoro nie mam wlaczonej niani z tomme tippee? Trzecia nad ranem. Nie jestem cool. Idzcie juz wszyscy spac albo idzcie w cholere! Bo w takim halasie to ja w zyciu nie usne w namiocie!

Marudza pod nosem. Rozchodza sie. Zasypiam.

W moim post-pologowym haju nie widze paranoi stanu w ktory sie zapedzilam. 

W nocy kilka razy budzi mnie 7 tygodniowa Nell. Karmie i spie dalej.

Zdecydowanie zbyt szybko budza mnie pierwsze promienie slonca. Otwieram materialowe drzwi i wypuszczam starszaka na otwarta przesten. Wroci jak bedzie glodny. Nell na swiezym powietrzu nie pilnuje mnie, bo ja nie uciekam. Natawiam wode na kawe. Gotuje sie 20 minut. Mam czas. Smakuje nieziemsko! Jem jajecznice i baked beans cieszac sie wschodzacym sloncem. Nie pamietam juz o zmeczeniu. Z recznikiem na szyi ide pod prysznic. Nell pod opieka jakiejs cioci spi slodko.

Ktos obczail stary fort w poblizu. Jedziemy, plyniemy statkiem, zwiedzamy, siedzimy na wybrzezu. Glod nas wygania. Na jednopalnikowej kuchence gotuje makaron z sosem ze sloika. Nie zawsze musi byc organic. Smakuje bosko. Dziecko starsze moje zwachalo zarcie i sie pojawilo kolo stolu. Jestes synku! Dawno cie nie widzialam. Zjedz sobie. Jak bedziesz chcial spac, to przyjdz, mamusia ulula w namiocie.

Znika. Co sie dziwic, czeka na niego cale pole zabawek: trawa, kije, popiol z ogniska, kamienie. Dzieci wniebowziete.
Zjawia sie kilka godzin pozniej i ciagnie mame z Nellka przy piersi do namiotu. Oboje zasypiaja sluchajac bajki o zaczarowanych jabklach. W domu nigdy nie odwazylam sie ich oboje naraz usypiac, I nigdy nie spali w tym samym czasie... Jedno wtulone pod pacha, drugie na moim brzuchu. Zamieram w blogosci chwili. Po raz pierwszy czuje sie szczesliwa jako mama dwojki.

Zza namiotu dobiegaja dzwieki rozpalanego ogniska. Rozmowy wspolplemiennych, smiech dzieci. Fajnie ze sa tak blisko. Dzis nie bede sie silic na bycie cool. Poslucham Was, ale zostane tu, w tej mojej materialowej przestrzeni, w ktorej odnalazlam rownowage. Naciesze sie chwila. Dolacza Maz. Cieszymy sie soba... Sama nie wierze, ze to sie dzieje. Ale jest pieknie. Dzieci spia spokojnie tuz obok.

Zasypiamy, kiedy nasze organinizmy potrzebuja snu. Budzimy sie, gdy swiat budzi sie do zycia. Jemy, kiedy jestesmy glodni, a nie wtedy kiedy znudzeni. Cieszymy sie z krotkich momentow, w ktorych dzieci domagaja sie naszej uwagi.

Mamo, ja nie chce do domu.... Brudny dwulatek marocze przed zasnieciem w foteliku samochodowym.

Codzienna rzeczywistosc probuje wepchnac w stare schematy, budzi stare leki i niezdrowe emocje. Ale mam sile im stawic czola. Wiem ze szczescie jest mozliwe. Nawet z dwojka malych dzieci.


Saturday 11 May 2013

Mama rodzi sie na nowo.

5 Maja 2013

Obudzilam sie o 3 nad ranem i mimo, ze nic sie jeszcze nie dzialo, poczulam atmosfere czegos wielkiego i magicznego. I już wiedzialam. 

Porod nie był zaskoczeniem, gdyz dziecko było już 9 dni po terminie. Lezalam kilka chwil cieszac się doniosloscia momentu i wtedy zaczely się pierwsze skurcze, które powitalam z radoscia i eksyctacja. Tak dlugo czekalam już na moja coreczke…

Spedzilam kolejne 4 godziny lezac bez ruchu w stanie pelnego relaksu cieszac się tym powolnym poczatkiem procesu, który miał doprowadzic mnie do mojej coreczki. Relaksowalam się i mentalnie przygotowywalam na wielki wysilek na który będę musiala się zdobyc, kiedy porod już się rozkreci. Sluchalam jak ptaki budza się za oknami a slonce zaczynalo powoli wdzierac się do pokoju. I pomyslalam ze ten piekny, sloneczny wiosenny dzien był idealnym poczatkiem nowego zycia.

Gdy nadszedl poranek, poczulam ze jestem gotowa i ze chce, żeby porod już rozpoczal się na dobre. Wyslalam smsa do Basi, mojej douli żeby jej dac znac, ze będę jej dzis potrzebowac. Basia powiedziala mi co mogę zrobic, żeby rozkrecic porod wiec korzystajac z tego ze wszyscy w domu jeszcze spali, zeszlam na dol i zaczelam tanczyc na pilce ruszajac biodrami w osemki, co mialo pomoc dzidzi się obnizyc. 

Bylam calkowicie pochlonieta magia chwili. Endorfiny zalaly mój organizm i czulam ze moglabym zaczac krzyczec z czystej radosci. Skurcze na tym etapie nie były bolesne i kazda chwila tego porodu była czystą rozkoszą. Zrobilam sobie pyszną jaglanke aby dostarczyc organizmowi sily na kolejne etapy i celebrowalam ten posilek z niemalze boskim namaszczeniem.

Kiedy skurcze staly sie silniejsze i bardziej regularne napisalam do Basi prosząc, zeby przyjechala i poszlam wziac prysznic. Przygotowywalam się do ceremonii narodzin.  

Kiedy moja doula przyjechala wszyscy w domu byli już na nogach i poczulam ze nadmiar ludzi dookoła mnie zakloca mój cudowny magiczny proces. Porod spowalnial i zaczelam się czuc winna, ze sciagalam Basie tak z samego rana, skoro porod był jeszcze bardzo wczesny i nie potrzebowalam na tym etapie jej pomocy. Uczucie winy zaklocalo uwalnianie endorfin i zaczelam odczuwac presje by przyspieszyc rozwoj porodu. To oczywiście nie pomagalo. Sprobowalam relaksacji ale nie potrafilam przywrocic nastroju tego magicznego samotnego poranka. Proces myslowy był zbyt aktywny i zaklocal prace prymitywnej czesci mozgu, odpowiedzialnej za rodzenie. 

Poczulam ze musze rozprawic się z tymi myslami i poprosilam Basie, żeby przyszla do mojego pokoju. Otwarta rozmowa oczyscila atmosfere i postanowilysmy ze zadzwonimy po polozne, żeby zbadaly rozwarcie i wtedy ocenimy, czy jest sens, żeby Basia siedziala u mnie, czy lepiej, żeby wrocila do domu na kilka godzin. 

Uczucie winy odpuscilo i porod się rozkrecil.

Basia zadzwonila po polozne. Anioly czuwaly nad nami tego dnia, i przyslaly do mnie najlepsza polozna swiata, ta sama która odbierala Kubusia. Kobiete o wielkiej mocy, ogromnym doswiadczeniu, pelną wiary w kobiecą sile i zdolnosc rodzenia. Naturalnie i bezpiecznie. Moja polozna Susan – zawsze będę jej wdzieczna za to, ze to wlasnie ona była przy narodzinach dwojki moich dzieci. 

Kiedy przyjechala to jakby Dobra Matka Chrzestra weszla do pokoju.   

Polozna z co najmniej 20 letnim doswiadczeniem, która z takim szacunkiem dla mnie – rodzącej, po krotkiej rozmowie ze mną stwierdzila, ze ona nie wie na jakim etapie jest mój porod, gdyz pamieta z mojego potrzedniego porodu, ze moje spokojne zachowanie i opanowanie mogloby ja zmylic, sugerujac ze jeszcze daleko. Ale ona nie chce mnie badac i ingerowac w mój naturalny proces, który ma postepowac dalej w swoim tempie. Ona poczeka na dole kilka godzin i zobaczymy co się wydarzy. 

Jej obecnosc w domu i pelne otuchy slowa sprawily, ze poczulam się bardzo bezpieczna, silna i pelna mocy. W przeciagu kilku minut moje spokojne opanowane cialo doszlo do tzw kryzysu 7 ego centymetra. Skurcze staly się duzo intensywniejsze a ja stalam się duzo glosniejsza. I kiedy mój glos z niskiego i rozluzniajacego zaczal uderzac w wysokie tony, zdecydowalysmy z Basia, ze czas abym przeniosla sie do basenu, który Sylwek z miedzyczasie napelnial najszybciej jak potrafil. 

Relaksujace cieplo wody przynioslo natychmiastowa ulge i pomoglo przywrocic poczucie kontroli i opanowania. Bylam swiadoma ze doszlam do pelnego rozwarcia i moje dziecko było gotowe, by wyjsc. Zaczelam przec, jednak mój wysilek nie przynosil zadnych efektow. Dziecko się nie obnizalo. Po wielu nieskutecznych skurczach zaczelam tracic wiare w siebie i moją zdolnosc wyparcia dziecka. Nic się nie dzialo i przenioslam się w czasie do poprzedniego porodu, kiedy to utknelam w basenie na dlugie godziny prąc bezskutecznie. Podczas tamtego porodu grozba transferu do szpitala i wyjscie z wody pomoglo dziecku obnizyc się. Tym razem nie czekalam na grozby – wyszlam z basenu z zamiarem skorzystania z toalety.

Juz w drodze do lazienki poczulam jak ogarnia mnie potezna energia. Usiadlam na toalecie i zdalam sobie sprawe ze dziecko chce wyjsc teraz, natychmiast i nie mam już na to zadnego wplywu, nie musze nic robic żeby mu pomoc ale tez nie mogę tego powstrzymac. Przyszedl skurcz o wielkiej sile i zorientowalam się, ze glowka już w polowie wyszla. Basia szybko zwolala polozne, które natychmiast pojawily się w lazience i sciagnely mnie z toalety na podloge, na czworaka, żeby dziecko nie wypadlo do WC!

Po szybkiej ocenie sytuacji Suzan powiedziala, ze jeśli chce mogę się jeszcze przeniesc do basenu i urodzic do wody, tak jak chcialam. Zimno było na tej kafelkowej podlodze, ciasno i nieprzyjemnie. I choc wydawalo się to bardzo trudne z glowka do polowy wystajaca, pod eskorta cudownych doswiadczonych i wspierajacych kobiet przenioslam się spowrotem do basenu. Na tym etapie bylam już w takim stanie, ze nawet nie zdawalam sobie  sprawy ze Sylwek zostal zawolany i razem z Kubusiem obserwowali narodziny Malej Nell. Dotarlam do basenu w ostatniej chwili przed kolejnym poteznym skurczem, na którym wyszla glowka. 

Potem była duza przerwa miedzy skurczami, w trakcie ktorej moja Coreczka probowala się obrocic, gdyz cos przeszkadzalo jej w wyjsciu. Te ruchy malego cialka uwiezionego we mnie i glowki wystajacej już na zewnatrz były wyjatkowo nieprzyjemne. Zaczelam panikowac i prosić żeby ktos ja ze mnie wyciagnal. Przyszedl kolejny skurcz na którym nie udalo się urodzic malego cialka. Polozna przez Basie zakomunikowala, ze musze przec mocniej i dziecko MUSI urodzic się na kolejnym skurczu. 

Bylam  przodem do Basi i tylko z nia mialam kontakt. Nie widzialam ani nie slyszalam nikogo innego. Nikt mi nie powiedzial ze dziecko utkwione w takiej pozycji  nie jest bezpieczne, jednak poczulam ze musze zebrac wszystkie sily. Kolejny skurcz przyniosl potezna energie  która pomogla mi przec i zniesc bol, tego co się dzialo potem... 

Dopiero pare godzin pozniej dowiedzialam sie co dzialo sie w tym czasie za moimi plecami. Dziecko było zablokowane ramionkami i pomimo calego mojego wysilku nie było w stanie wyjsc. Susan ocenila sytuacjie w przeciagu kilku sekund i widzac co się dzieje, reka probowala odblokowac dziecko utkwione w niebezpiecznej pozycji. Nie udalo się z jednej strony wiec szybko wlozyla reke z drugiej strony i uwolnila malenstwo. 

Sekundy mijaly a ja powoli stawalam sie swiadoma mojego ciala, miejsca w którym się znajdowalam i stlumionych glosow w tle które powtarzaly: Zlap dziecko! Zlap ją! Moja coreczka plywala już ze mna w basenie I nagle znalazla sie w moich ramionach. 

Siedzialam w wodzie gapiąc sie na tego zupelnie nowego czlowieczka, uswiadamiajac sobie ze to moja tak dlugo wyczekiwana coreczka. Była wiotka i sina po tej dlugiej i trudnej podrozy na swiat.

Pokazalam jej jak wziąć oddech.

I pokaze jej caly swiat. 

I będę się uczyc od niej….


Friday 12 April 2013

Faktycznie Sama

Szybko zamykam za soba drzwi, zeby nie widzieli tego wybuchu. Dawno tak nie plakalam. Lzy duszone od rana nie moga sie juz pomiescic.

Bylabym dzielna, gdyby on tez byl. Ale tuz przed pozegnaniem:  "Ja chce Mame! Mamusia Moja!" zupelnie mnie rozwalilo.

Pusty dom jeszcze wypelnia dzwiek kreskowek. Byly niezbedne, zeby go spokojnie ubrac przed podroza. A teraz wbijają mi igly do mózgu. Szybko wyłączam TV i placze dalej, juz w zupelnej ciszy.

Moj Synek wyjechal. Po raz pierwszy od 3 lat i pewnie jedyny przez nastepnych wiele lat rozstalam sie z dzieckiem. Chcialam tego. Prosilam meza, żeby wyjechali na kilka dni, ze potrzebuje odpocząć, przygotowac sie do porodu, nawiazac kontakt z coreczka z brzucha, gdyż do tej pory byla tylko brzuchem.... Ale ta cisza, ta pustka mnie przerasta.

Zapięłam go w foteliku, byl wykończony, przytulił dusie i dossal sie do butli z kakałkiem. Blogi usmiech rozlal sie po jego anielskiej twarzy. Czeka go wielka przygoda...

Przegapię 4 dni z zycia mojego dziecka. 4 ważne dni.

Od rana szukalam dowodow na to, ze on jest już na to gotowy. Nie pozwolił sobie pomoc w niczym - punkt za potrzebę samodzielnosci. Sam zrobil sisi do toalety, spłukał po sobie i sie ubrał - kolejny kamien milowy w drodze do dorosłości. Czekal na ten wyjazd od dawna i doskonale wiedzial, ze ja nie jade. Ale co z tego? Ja tez niby wiedzialam...

Uparcie przypominam sobie po co mi to było. Na pewno miałam jakiś ważny powód...

Jednak od wczoraj mój mozg jest zajęty: myśli niespokojne, co by było gdyby. Podroż na lotnisko, lot do Polski, teściowa... same zagrożenia czekają na mojego synka w wielkim świecie. Boje się o niego. Po prostu, jak to matka.

Zawarłam wiec pakt ze Stwórcą: jesli nie maja jechać, jesli to nie jest bezpieczne, niech porod sie rozpocznie przed godzina zero. Nic. Ani skurczyka. Ani śladu wód. No to pojechali.

Oczyszczam myśli przelewając je na klawiaturę. Zaskoczona słucham brzmienia ciszy.

Nie. Nie żałuję. To jest dobry smutek. To są łzy miłości. Bolesna świadomość ze pewien etap się skończył i nigdy nie wróci. Życie. Toczy się. Dalej.

Musze przygotowac pudełko na łożysko i napisac na nim adres kobiety, która zrobi z niego tabletki...

Mam straszne zaleglosci ze studiami...

Mam zaleglosci w spaniu...

Ten czas jest wazny.

Dookola mnie walaja sie zabawki.... Posprzątam je, jak mi sie zachce. Ale jak już to zrobie, to bedzie posprzatane dluzej niz do rana.




Sunday 20 January 2013

A moze Mama powinna byc SAMA?

Mama ma chyba dosc... I tu wcale nie chodzi o bycie Mama.

Ale ja sie na takie zycie nie pisalam.

Ja nigdy nie twierdzilam, ze chce sie zamknac z dzieckiem w domu, tam gdzie jedyny autobus jedzie godzine do Wszedzie, i gdzie nie mieszka nikt Inny. Ja nie twierdzilam ze chce byc krolowa sprzataczek, kucharek i nian. A nie przepraszam, ja jestem po prostu sprzataczka, kucharka i niania. I bynajmniej nie czuje sie Krolowa.

Nie mowilam nigdy: Ja CHCE zrezygnowac z calego swojego zycia, pogrzebac je i odeslac do lamusa, wspominajac czasem. Ono sie po prostu skonczylo i teraz mam nowe. Wiec dlaczego Ty wciaz starsz sie zyc, jakby nic sie nie stalo?

Jak wiekszosc klopotow rodzinnych, ten wyszedl na jaw w drugi dzien Twojego urlopu. Bycie w domu razem, gdy nie ma przykrywki w postaci pracy, odarlo nasze wspolne zycie ze zludzen.

Bo tak to jest ok. Przeciez do pracy trzeba sie przygotowac (syneczku Tatus musi sie teraz przebrac do pracy). Po pracy trzeba cos zjesc (Kochanie, obiad bedzie za 45 minut. Dzis ugotowalam cos ... zdrowego... - mowie, jakbym chciala przepraszac za to ostatnie i prosic o litosc).  Po pracy trzeba odpoczac (Syneczku, Tatus teraz spi - lamie serce dziecku spragnionemu kontaktu z ojcem zalegajacym na sofie). No i jak sie pracuje osiem godzin dziennie, to przeciez nie ma kiedy zajac sie Bardzo Waznymi Sprawami wiec robi sie to w wolny dzien (- Gdzie jest ten Tatus? - U gory, pracuje na komputerze. - Klamie po prostu, bo Ty pewnie znow apdejtujesz antywirusa albo po ras trzydziesty pierwszy w miesiacu przeksztalcasz logo swojej firmy (przykrywka nr 2)).

A kiedy ja mam sie zajac Bardzo Waznymi Sprawami? A moze ja juz w ogole takich nie mam.... sama nie bedac juz ani troche Wazna?

No ale przeciez nie jest zle. Zawsze robilam wszystko jak Maly spal. I jakos sie wyrabiam. Pewnie, ze ciezko jest po calym dniu siadac do papierow. I jak trzeba gdzies zadzwonic, bo jest blad w dacie, to wszystko juz jest pozamykane. Kiedy indziej bede musiala sie tym zajac.... A kiedy indziej nie nastepuje dlugo... Ale jakos sie wyrabiam.

I bardzo zle sie z tym czuje, ze mam Ci za zle motocykl... Bo choc na nim nie jezdzisz zima... To stoi w szopce, amortyzuje sie... A moj samochod - Lacznik-Ze-Swiatem juz stoi w garazu u kogos innego. Bo przeciez nie stac nas na dwa auta, skoro ja nie pracuje....

Tylko dlaczego mowisz mi, ze przyczyna naszych problemow to moja samotnosc???

Kiedy bylam mobilna, nie bylam samotna.

A najgorzej sie czuje wtedy, kiedy wizja samotnego macierzynstwa jawi mi sie niczym piekny sen: male mieszkanko na Boscombe (wszedzie blisko) oplacane z Twoich podatkow.... tylko moj wlasny balagan.... baklazany z kuskusem na obiad, bez koniecznosci tlumaczenia dlaczego znow bez miesa.... i co drugi weekend wolny...